Wyszedł z aresztu i ponownie podpalał
Ursynowscy policjanci i prokurator wnioskowali o tymczasowe aresztowanie 19-latka. Mężczyzna kilka miesięcy temu opuścił mury aresztu śledczego, gdzie przebywał w ramach środka zapobiegawczego za sprowadzenie zdarzenia zagrażającego dla życia i zdrowia wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach poprzez umyślne wywołanie trzech pożarów na klatkach schodowych budynków mieszanych przy Końskim Jarze na warszawskim Ursynowie, a także posiadanie narkotyków. Teraz prokurator postawił mu zarzuty umyślnego uszkodzenia dwóch altan śmietnikowych poprzez ich podpalenie. Mężczyźnie grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.
Kiedy mężczyzna opuścił areszt śledczy mieszkańcy klatek schodowych, na których kilka miesięcy wcześniej wywołał pożary, obawiali się, że może on znowu wrócić do swojego procederu. Ich obawy niestety stały się realne, gdy w ogniu stanęły dwie altany śmietnikowe przy tej samej ulicy co poprzednio. Strażacy ugasili pożar, a spółdzielnia mieszkaniowa, do której należały obiekty, wyceniła straty na 37.000 zł.
Sprawą zajęli się ursynowscy kryminalni, którzy na listę typowanych sprawców wciągnęli również znanego im z poprzednich incydentów nastolatka. Po zebraniu śladów, przesłuchaniu świadków i przejrzeniu monitoringu pojawiły się wyraźniejsze domniemania, że podpalenia mógł się dopuścić 19-latek w towarzystwie drugiego mężczyzny. Maseczki, które mieli na twarzach w czasie przestępstwa, utrudniały nieco proces dowodowy, ale to nie powstrzymało funkcjonariuszy. Mając podstawy do przeszukania, odwiedzili mieszkanie podejrzewanego podpalacza i tam znaleźli charakterystyczne spodnie tzw. „bojówki” moro, które miał na sobie w chwili podkładania ognia.
Ten dowód był przeważający. Mężczyzna został zatrzymany i stanął pod zarzutem umyślnego uszkodzenia mienia w warunkach recydywy. Nie chciał jednak zdradzić, kto mu pomagał. Policjanci i prokurator złożyli do sądu wniosek o jego tymczasowe aresztowanie. Póki, co mężczyzna nie wrócił za więzienną bramę. Teraz czeka go rozprawa, w której trakcie może zostać skazany na kolejny wyrok. Tym razem grozi mu kara do 5 lat więzienia.
podkom. Robert Koniuszy/ea