Chcieli zgłosić kradzież osoby
Najprawdopodobniej nieporozumienia rodzinne były powodem nietypowego zgłoszenia o jakim powiadomiono policjantów z Ursynowa. Małżeństwo zgłosiło kradzież starszego mężczyzny. Kiedy wrócili do domu, w pomieszczeniach widać było ślady plądrowania a w mieszkaniu nie było schorowanego człowieka. Okazało się, że inni członkowie rodziny wiedzieli, w jakich okoliccznościach "zaginiony" opuścił lokal. Mundurowi niebawem wszystko wyjaśnili.
Jak wynika z ustaleń mundurowych, starszego, schorowanego mężczyznę troskliwą opieką otoczyła jego córka i zięć. Wzięli ojca pod swój dach. Mieszkanie, w którym mieszkali należy jednak do rodziny męża kobiety. Najprawdopodobniej z tego powodu między krewnymi dochodziło do nieporozumień. Wszyscy mieli dostęp do lokalu, posiadając komplety kluczy do drzwi wejściowych.
Kobieta jak w każdy pracujący dzień razem z mężem opuściła mieszkanie rano. Zostawili ojca w środku, zabezpieczając drzwi na zamki. Nie mogli dopuścić, aby starszy mężczyzna sam opuszczał budynek. Kiedy wrócili wieczorem do domu wystraszyli się nie na żarty. Nigdzie nie było zostawionego tam lokatora. W pomieszczeniach widoczny był nieład. Wszystko wskazywało na to, że w rzeczach mieszkańców ktoś czegoś szukał. Nie zastanawiając się za długo, o pomoc poprosili policjantów z Ursynowa. Chcieli zgłosić bowiem kradzież swojego ojca.
Funkcjonariusze zaraz zajęli się całą sprawą. Wyjaśnili zgłaszającym, że mogą zgłosić zaginięcie osoby, ale nie kradzież. Na szczęście nie było takiej konieczności. Stróże prawa szybko uspokoili zdenerwowane małżeństwo. „Skradziony” mężczyzna przebywał bezpieczny w szpitalu. Został tam przewieziony przez sanitariuszy spod bloku, w którym mieszkają. Kolejne ustalenia mundurowych wyjaśniły już prawie wszystko. Wynikało z nich, że do mieszkania przyszedł ojciec i siostra zgłaszającego mężczyzny. Swoim kompletem kluczy otworzyli drzwi wchodząc do środka. Wiedząc, że najstarszy członek rodziny nie powinien sam opuszczać budynku, nie zareagowali, kiedy wychodził na klatkę. Dopiero potem, gdy uzmysłowili sobie, że może dojść do nieszczęścia, wezwali pogotowie. Zobaczyli mężczyznę pod blokiem. Wszystko wskazywało także na to, że poczuł się gorzej. Nie powiadomili jednak pozostałej rodziny o tym co się stało. Zamknęli drzwi na klucz i poszli w swoją stronę.
24 i 64-latek stanęli przed obliczem prokuratora. Tłumaczyli się za narażenie starszego mężczyzny na utratę zdrowia i życia. Lokatorzy twierdzą, że zabrany do szpitala ojciec nie doprowadził pomieszczeń do zastanego przez nich stanu. Nieproszeni gościa do niczego się nie przyznali. Sprawa zostanie przekazana do rozstrzygnięcia przez sąd. Na jego decyzję Dariusz J. i jego córka Katarzyna oczekiwać będą pod policyjnym dozorem.
ao