Zaprosił go do mieszkania i okradł wspólnie z domownikami
Policjanci z mokotowskiego wydziału do walki z przestępczością przeciwko mieniu zatrzymali dwóch mężczyzn i dwie kobiety podejrzanych o kradzież telefonu komórkowego oraz dowodu osobistego i karty płatniczej, a także włamania się na konto osobiste matki pokrzywdzonego, z którego skradli około 27.000 zł. Przebywający w mieszkaniu sprawcy przestępstwa nie mieli zamiaru wpuścić policjantów, wobec powyższego kryminalni poprosili o pomoc strażaków pożarnych i otworzyli drzwi siłowo. Cała czwórka trafiła do policyjnych cel. Wszyscy usłyszeli zarzuty przestępstw zagrożonych karą 10-letniego więzienia. Postępowanie prowadzone jest pod nadzorem prokuratury.
Jak ustalili policjanci, 38-latek spotkał 34-letniego pokrzywdzonego w okolicach Ronda Dmowskiego na warszawskim Śródmieściu. Wywiązała się między nimi interesująca rozmowa. W związku z dobrze zapowiadającą się znajomością straszy z rozmówców, zaprosił młodszego do swojego mieszkania na warszawskim Mokotowie, obiecując również towarzystwo dwóch koleżanek. Po drodze zaproszony mężczyzna poczynił zakupy. Kiedy dotarli na miejsce w mieszkaniu, faktycznie przebywała 26-letnia kobieta i jej o 6 lat młodsza koleżanka. Był też 23-latek. Spotkanie towarzyskie przebiegało w miłej atmosferze i trwało do około godziny 20.00, do momentu, kiedy pokrzywdzonego zmorzył sen. Gdy się obudził około północy, stwierdził brak telefonu komórkowego wraz z etui, w którym znajdował się dowód osobisty i karta bankomatowa. Zaniepokojony brakiem swoich rzeczy zaczął pytać o nie mężczyznę, który go zaprosił. Ten powiedział, że zabrała je 20-letnia kobieta. Wykonał połączenie telefoniczne i kazał mu iść z nim. Następnie wsiedli do taksówki i pojechali w inny rejon osiedla. Tam 37-latek wysiadł i kazał pokrzywdzonemu wejść razem z nim do budynku. Kiedy zaprowadził go pod drzwi jakiegoś mieszkania, objaśnił, że to te drzwi, a sam wybiegł z budynku i uciekł.
Pokrzywdzony wrócił do swego lokum. Następnego dnia zorientował się, że w jego smartfonie była także aplikacja do banku jego mamy. Sprawdził, że z jej konta zostało skradzione około 27.000 zł. Wykonanych zostało kilka transakcji na kwoty 5000, 3000 i 2000 zł. O przestępstwie zawiadomił o wszystkim mokotowskich policjantów, którzy niezwłocznie zajęli się sprawą. Funkcjonariusze ustalili miejsce przestępstwa oraz rysopisy sprawców. Po zebraniu materiału dowodowego, pozwalającego na zatrzymanie podejrzanych, postanowili złożyć im wizytę. Stukanie do drzwi i nawoływanie z prośbą o ich otwarcie nie robiło na będących w mieszkaniu osobach żadnego wrażenia.
Wobec zaistniałej sytuacji, mając stuprocentową pewność, że osoby podejrzane o przestępstwo są wewnątrz, kryminalni wezwali na pomoc strażaków. Przy użyciu specjalistycznego urządzenia hydraulicznego drzwi zostały otwarte. Chwilę po tym, do mieszkania weszli funkcjonariusze, którzy obezwładnili przebywające wewnątrz towarzystwo. Zatrzymanych zostało dwóch mężczyzn i kobieta. W trakcie przeszukania policjanci znaleźli foliowe woreczki z marihuaną, mefedronem i amfetaminą. Środki odurzające zostały zabezpieczone. Do ich posiadania przyznał się najstarszy z podejrzanych. Ponadto w trakcie legitymowania okazało się, że jest on poszukiwany przez Sąd Rejonowy w Łodzi do odbycia kary 6 miesięcy i 15 dni pozbawienia wolności za wcześniejsze przestępstwa, a Prokuratura Rejonowa Warszawa Wola poszukuje go do ustalenia miejsca pobytu. Mężczyzna potwierdził, że kilkanaście dni wcześniej gościli 34-latka, ale to on sam przelał pieniądze na jego konto. Podejrzany twierdził, że podzielił się pieniędzmi ze swoimi przyjaciółmi. Pieniądze zostały już wydane. Cała trójka trafiła do policyjnego aresztu.
Funkcjonariusze ustalili też miejsce pobytu najmłodszej z podejrzanych. Pojechali tam jeszcze tego samego dnia i zatrzymali. Po ustaleniach z Prokuraturą Rejonową Warszawa Mokotów nadzorującą postępowania wszyscy usłyszeli zarzuty kradzieży oraz włamania się na konto osobiste pokrzywdzonego. 37-latek stanął również pod zarzutem posiadania środków odurzających. Po czynnościach został on przewieziony do zakładu karnego, w którym spędzi najbliższe miesiące. Wszystkim grożą kary 10-letniego pozbawienia wolności.
podkom. Robert Koniuszy/ea